Była raz sobie sangha buddyjska. Pracowici mnisi medytowali regularnie. Mistrz pieczołowicie doglądał spraw ziemskich i kontrolował prawidłowe postępy w pracy medytacyjnej swoich podopiecznych. Mistrz miał jedną ziemską słabość. Trudno to nawet nazywać słabością, a może nawet nie była to całkiem ziemska rzecz, w każdym razie lubił koty. A bardziej konkretnie jednego kota, który odwzajemniał sympatię. Jak na kota i buddystę przystało nie była to relacja oparta na wielkich głębiach emocjonalnych, a raczej na delikatnym respekcie i poszanowaniu. Takie sobie buddyjsko-kocie współistnienie.
Praktyka buddyjska, jak wiadomo, głównie polega na wielokrotnie powtarzanych długich sesjach medytacji w siadzie. Kot, jak to kot, lubił sobie ‘pomedytować’, ale żeby znowu aż tyle, to nie!
Zdarzało się więc, że chodził sobie po sali medytacyjnej pomiędzy medytującymi mnichami, ocierał się o nich i mrucząc próbował sprowokować któregoś z nich do pogłaskania go. Wytrącało to rzecz jasna mnichów z ich pracy medytacyjnej… A ponieważ powtarzało się to często, Mistrz postanowił ograniczyć swobodę ruchów kota podczas sesji medytacyjnych. Uwiązano go więc w pobliżu miejsca prowadzącego medytację, którym był zazwyczaj Mistrz. Kotu z początku to niezbyt się podobało, ale Mistrz, który był już osobą ‘wyzwoloną’ mógł częściowo zrezygnować ze swojej pracy medytacyjnej, ofiarowując ten czas kotu (rekompensując mu niejako ograniczenie wolności). Sytuacja nabrała cech harmonii i trwała całymi latami. Mistrz był osobą o dobrej karmie i jego harmonijne wyzwolenie przyniosło za sobą bardzo długie lata życia, uwieńczone wielkimi postępami praktykujących w sandze mnichów. Ponieważ biologia ma swoje prawa, zapewne w tym czasie wspominany wyżej kot przyjmował kilka razy nowe kocie wcielenia.
Ale w końcu biologia upomniała się również o ciało Mistrza. Osiągną on Maha Samadhi czyli Nirwanę, rozpuszczają swój umysł w Pustce.
Ponieważ już w zasadzie nikt nie pamiętał o początkach tradycji uwiązywania kota podczas sesji medytacyjnej, następne pokolenia mnichów w tej sandze tradycyjnie prowadziły swą pracę medytacyjną w obecności kota, uwiązanego w pobliżu prowadzącego medytację. Kota łapano specjalnie spośród kotów wałęsających się w pobliżu i było to dla takiego kota wielkie wyróżnienie, czasem jednak nie w pełni przez kota doceniane. Jak powszechnie wiadomo przecież, obecność kota znakomicie poprawia zdolność koncentracji, która jest warunkiem wstępnym do dalszych etapów pracy medytacyjnej…
Obecność uwiązanego kota jest więc niezbędnym elementem właściwego procesu Wzrostu mnichów, twierdzi odwieczny (sprawdzony przez czas i praktykę) przekaz tej tradycji buddyjskiej…
Zasłyszane (i uzupełnione) przez Leszka Mioduchowskiego