Było to dość dawno temu. W czasach, kiedy byłem jeszcze idealistycznym joginem. Większość ludzi rozpoczynających swój kontakt z jogą robi to z powodów bardziej lub mniej egoistycznych. Chcą poprawić swoje zdrowie (albo nawet z czegoś się wyleczyć), pochwalić się przed znajomymi czy rówieśnikami z umiejętności stania na rękach, czy na głowie, uniezależnić się od stresów i depresji, zwiększyć wydolność fizyczną ciała. Większość z nich, zostając przy jodze trochę dłużej, wysubtelnia swoje zmysły, dostrzegając wokół siebie temat cierpienia innych istot. Pojawia się wówczas naturalne dążenie do takiego modyfikowania swojej linii życiowej (swoich życiowych aktywności), aby nie powodować takiego cierpienia. Często pojawia się wówczas przeświadczenie, że jeśli wprowadzi się do swojego życia wystarczająco dużo współczucia dla innych żywych istot, to unikniemy zadawania im cierpienia. Nasze życie będzie harmonijne... Przyjdzie szczęście i brak trosk.
Wówczas to polubiłem nasze osiedlowe gołębie. Wtedy właśnie administracja osiedla rozpoczęła akcję kontrolowania liczebności stada tych ptaków, które to kroki nie znajdowały wielkiego uznania w oczach idealistycznego jogina. I kiedy pojawiła się parka gołębi na moim balkonie, przyjąłem ją z otwartymi ramionami. Nie wdając się w szczegóły wszystko przebiegło jak należy. Parka zbudowała sobie dość byle jakie gniazdo z patyków i nie niepokojone przez właścicieli balkonu, dochowało się parki potomstwa. Jednakowoż te dwie parki dokonały niestety prawdziwego zamachu na higieniczny stan balkonu. Aż sąsiedzi zwracali nam na to uwagę. Przywracanie jako takiej higieny na balkonie nie było takie łatwe, bo cztery gołębie zadomowiły się na balkonie dość solidnie...
Na zimę wyniosły się na szczęście do stada, które zimowało gdzieś na strychu. Natomiast na wiosnę na naszym balkonie zameldowały się dwie parki. Jedną z nich to była ta stara para, która przed rokiem była zaproszona przez właścicieli balkonu. Samiczka była pięknym, białym, delikatnym gołębiem, łatwym do rozpoznania. Z drugiej pary z poprzedniego roku zjawił się zapewne samczyk, który dobrał sobie partnerkę ze stada.
Jednakże miałem już za sobą doświadczenia z poprzedniego roku. Doświadczenia jesieni były fatalne i zaowocowały twardym postanowieniem zakończenia tej przygody. Łatwo jednak powiedzieć. Pierwsza para była bardzo już mocno zadomowiona, a dla samczyka z drugiej pary nasz balkon był jego domem rodzinnym, gdzie przyszedł na świat. I naprawdę przyszło nam, właścicielom balkonu przeprowadzić długą i wyczerpującą pracę poświęconą obronie swojego terytorium. Momentami 'praca' przybierała formę walki, ale nigdy fizycznej. Naprawdę trudno było przekonać ptaki do rezygnacji z ponawianych prób założenia dwóch gniazd. Kontynuowanie destabilizacji higienicznej balkonu przez cztery ptaki - nie byliśmy w stanie całymi dniami blokować ich obecność na balkonie - wzmacniała postanowienie niedopuszczenia do finału obecności dwóch par w postaci pojawienia się potomstwa. Była to perspektywa wręcz tragiczna. Przekonanie kilkunastu ptaków do rezygnacji z 'praw nabytych' zamieszkania na balkonie, musiałoby już przyjąć formę wojny totalnej.
Motywacja więc była, ale praca była naprawdę ciężka i niewdzięczna. Właściciele balkonu nie dopuścili jednak do pojawienia się następnego pokolenia dwom parom gołębi, do czego mieli pełne prawo. Sami jednak sobie zapracowali na powstałe trudności i nieprzyjemności, zapraszając przed rokiem pierwszą parę na balkon. Miejsce gołębi naprawdę nie jest na balkonach bloków mieszkaniowych. Nasze dwie pary po długiej i dość bolesnej - dla obu stron, pracy - zostały w końcu namówione do zmiany planów. I na początku trzeciego roku, po wstępnych próbach osiedleńczych - zrezygnowały z naszego balkon. Pełny sukces, okupiony jednak naprawdę ciężką pracą.
Idealistyczny jogin nabył życiowego doświadczenia do ustawiania granic. Asertywność jest w życiu naprawdę potrzebna, bo ona organizuje życie nie tylko stosującemu ją człowiekowi, a równie jego otoczeniu. Pomyślcie o tym drodzy jogini w obecnej sytuacji naszego kraju...