Puna 2006

Był to mój piąty wyjazd do Indii. Pierwszy miał miejsce przed prawie 20-tu taty, a ostatni - przed 6-cioma. Ja - Leszek Mioduchowski, od 24 lat szerzący nauki B.K.S.Iyengara nie tylko w Polsce, ale i w krajach ościennych, i tym razem w koncu grudnia 2005 roku pojechałem odwiedzić Instytut Iyengara w Punie. Trochę rutynowe odwiedziny, każdy poważniejszy nauczyciel Iyengara realizuje takie wyjazdy z podobną lub nieco większą częstotliwością.

Pojechałem z Arkiem Danielem, moim przyjacielem z Niemiec, który zamierzał poćwiczyć u Iyengara. Nie dostał jednak miejsca na General Class i musial zmienić plany. Postanowił odwiedzić centrum Osho w Punie na Koregaon Park.

Ponieważ przyjecieliśmy 6 dni wcześniej niż zaczynał się mój General Class w Instytucie Iyengara, skorzystałem z okazji i ja, by zapoznać się z Osho International Commune. Mieści się ono na Koregaon Park, miejscu leżącym prawie po przeciwnej stronie Puny niż Shivaji Nagar, dzielnica Instytutu Iyengara.

Podczas poprzednich czterech pobytów w Punie wielokrotnie ocierałem się o cetrum Osho. Już podczas przylotu samolotem do Bombaju pokaźna grupa pasażerów wykupuje podróż busem na Koregaon Park. German Bakery leżące koło Osho Center musi zaliczyć każdy "europejczyk" czyli biały człowiek będący w Punie. Zawsze pełno tam ludzi w bordowych szatach (rope), których obserwowałem będąc w tej restauracji/jadłodajni, z mieszanymi uczuciami. Wydawali mi się jacyś dziwni. Po co przyjeżdżali tutaj z całego świata, a nie do wspaniałego Instytutu Iyengara?

Ba. Podczas mojej pierwszej wizyty w Punie, w roku 1987, omal nie "wpadłem" na Bhagavana. Było to dziwne i symptomatyczne wydarzenie.

Motkar Dattu jest jednym z najstarszych stażem asystentów w Instytucie Iyengara. Wówczas to chwaląc się, że miewał zajęcia jogi na terenie Osho Commune, wyciągnął mnie, ciężko zestresowanego kursem dolara i astronomicznymi wydatkami Polaka, na daleką wyprawę rowerową z Shivaji Nagar do Koregaon Park. A drogi w Punie były wówczas inne, niż są teraz...

Dzisiaj ta droga przebiega w znacznej części po ulicach z dobrą betonową jezdnią, z rozdzielonymi pasami ruchu (lewostronnego!). Jest kilka dużych skrzyżowań z normalną, dobrze działającą sygnalizacją świetlną - jeszcze 6 lat temu było to rzadkością. Wówczas, przed 20 laty, wyglądało to znaczmie gorzej.

W okolicach German Bakery i Osho Commune było goło i zupełnie płasko. Mało domów i innych zabudowań. Pamiętam, że uderzył mnie wówczas widok ogromnej liczby (idącej w kilkuset) motorynek, skuterów i motorowych riksz zaparkowanych przed bramą wejściową ośrodka Osho. Gdzieś tam niedaleko był Blue Diamond - najlepszy i najdroższy hotel w Punie. Było pusto i cicho. Teraz to miejsce zmieniło się nie do poznania. Ekskluzywny Blue Diamond jest jedną z wielu podobnych budowli...

Wówczas to stojąc samotnie przed bramą wejściową centrum Osho - Motkar odszedł załatwiać nasz "tour" wewnątrz ośrodka, zostałem napadnięty przez ochroniarzy. Wyskoczyli nagle z bramy i rzucili się na mnie, chcąc mi zabrać aparat fotograficzny. Jak na dzisiejsze warunki był to prawie bezwartościowy radziecki złom, ale wówczas był to całkiem porządny aparat z kolorowym filmem w środku. Nie dałem go sobie zabrać - stałem na ulicy, w publicznym miejscu, była to moja własność. Wynikła szarpanina i moje taktyczne wycofanie się "na z góry upatrzoną pozycję" z dala od bramy wejściowej. Kiedy wrócił Motkar, okazało się, że sforsowanie bramy wejściowej w wyniku owego incydentu było już niemożliwe. A szkoda, bo Bhagawan (po długiej nieobecności) był obecny i dostępny. O szczegółach "z drugiej strony płotu" miałem się dowiedzieć prawie 20 lat później od spotkanego tu Czecha - Michała, starego druha.

Dużo później dowiedziałem się o dramatycznych okolicznościach wyjazdu Osho ze Stanów Zjednoczonych mających miejsce właśnie w owym czasie. A one to właśnie były przyczyną neurotycznego stanu ochroniarzy ośrodka i tego wybuchu "aktywnej podejrzliwości" w stosunku do mojej osoby. Tak więc na spotkanie z praktykami medytacyjnymi Osho przyszło mi poczekać 20 lat bez mała, do 2006 roku.

Te 20 lat wypełniło praktyczne poznawanie różnych szkół rozwoju wewnętrznego, bez przerywania mojej podstawowej praktyki w szkole Iyengara (głównie pod kierunkiem Gabrielli Giubilaro). Zaliczyłem pokaźną liczbę odosobnień (retreat) w kilku szkołach Zen i Vadżrajany, szkołach hinduistycznych, ale najbardziej sobie cenię doświadcznienia wyniesione z praktyki Vipassany (w Czechach u Ashina Ottamy) i z prowadzenia długich postów zupełnych (dawno to było, teraz tego nie robię, ale było to wówczas bardzo dobre).

Z doświadczeń tych wynikła technika, którą nazwałem Praktyką Uważnego Jedzenia, bazująca na naukach Omraama, a pokrywa się dokładnie z nauczaniem Osho w tym temacie, o czym dowiedziałem się właśnie niedawno.

Metoda podana przez obu Nauczycieli - Omraama i Osho, mytacyjnego potraktowania czynności jedzenia, jest ważna a nawet rewolucyjna. Jednakże w formie przez nich zaprezentowanej jest nie do "ugryzienia" przez zwykłego człowieka. Zbyt niska zdolność koncentracji i zbyt duży nacisk zewnętrznego świata nie pozwalają na "jedzenie medytacyjne". Dopiero wprowadzenie do jej metodyki krótkiego postu zupełnego, w radykalny sposób otwiera drogę do Medytacji Jedzenia, bardzo dobrze opisanej przez obu Nauczycieli.

Zarówno dla Osho jak i dla Omraama Medytacja Jedzenia nie stała w centrum ich nauczania. Jednakże my wszyscy, chcemy czy nie, jemy kilka razy dziennie i nie możemy od tego uciec (podobnie jak nie uciekniemy od doświadczania grawitacji i oddychania). Jest to więc wdzięczne pole do praktyki rozwoju wewnętrznego...

Rok poprzedzający mój wyjazd do Indii i Puny (2005) był "naznaczony" Oshem. Przeczytałem parę jego właśnie wydanych książek, które przypomniały mi jak piorunujące wrażenie zrobiło na mnie jego wideo oglądane w roku 1988 w Szczecinie. Ale przede wszystkim posmakowałem praktycznie jedną z jego ważniejszych praktyk - Przestrzeń, którą na moim kursie jogi w Brennej zaprezentował grupie (i mnie) Boguś Pyrgies.

25 XII 2005 roku z rana przyszliśmy z Arkiem do Welcom Center na Koregaon Park i tu miałem okazję przyjżeć się "procedurze inicjacyjnej". Byłem widzem, bo inicjowanym był Arek. Z zewnątrz, w opowiadaniach, wygląda to niezbyt zachęcająco. Również opłaty, jak na warunki indyjskie, są wysokie. Patrzyłem więc z ciekawością, jak Arek wypełnia kwestionariusze, robi próbę na AIDS i na koniec otrzymuje magnetyczną kartę identyfikacyjną ze zdjęciem - co kosztowało około 1600 rupii (44rupii=1$).

Później kupowaliśmy razem "rekwizyty", bez których nie jest się dopuszczonym do praktyki w Ośrodku: długą bordową szatę (rope), takie same bordowe spodnie, podkoszulek i kąpielówki, białą szatę, biały koc/derkę i białe skarpetki. Kosztowało to około 3 tys. rupii. No, ale Arek miał tam praktykować miesiąc, a ja myślami już byłem na Sivaji Nagar, gdzie jeszcze nie miałem wynajętego mieszkania.

Ponieważ miałem jednak parę dni wolnych, postanowiłem jednak zaliczyć jednodniowy tour wycieczkowy. Przespałem noc na Koregaon Park u Arka, a rano zaliczyłem to samo co on poprzedniego dnia w Welcom Center i dostałem taką samą magnetyczną kartę identyfikacyją. Byłem pewny, że te 1600 rupii to cały mój wydatek. Okazało się jednak, że muszę mieć bordową sztę, takież spodnie i - jak się chce wykąpać w pięknie utrzymanym basenie, bordowe kąpielówki.

I tu popełniłem kilka błędów "taktycznych", które opiszę by czytelnik tego tekstu ich nie popełnił, kiedy znajdzie się w podobnej sytuacji. Po pierwsze - całe to wyposarzenie można kupić 2-3 razy taniej trochę dalej od Ośrodka (i German Bakery) po North Main Road. Są to rzeczy używane, ale prawie nowe. Po drugie - kiedy zgłasza się grupa (2 osoby i więcej), jedna osoba może uzyskać status "tłumacza" i zapłaci wówczas o wiele mniej. Praktycznie wówczas jedna osoba wchodzi za frico. Ja jednak nie zgrałem tych mozliwosci.

Miałem więc katrę identyfikacyjną, jednodniowy bilet nalepioną na karcie kartka z datą i hologramem Ośrodka, kupiłem rope za 400 rupii i dołączyliśmy z Arkiem do formującej się grupy takich jak my "żółtodziobów", czekających przed wejściem na opiekuna. Liczyła ona około 20 osób, a opiekunów było 3 - jeden Hindus i 2 dziewczyny, z których jedna była "szefową". Osho International Commune składa się z trzech części. Rozdzielają je 2 ulice publiczne i jest to niewątpliwie ślad tych czasów, kiedy Osho wróci ze Stanów, a rząd Indii pod naciskiem USA utrudniał mu życie.

W pierwszej części mieszczą się: poczta, biura wymiany pieniędzy, wielka stołówka toalety, Osho Audytorium - ogromna sala o boku ok.100m przykryta piramidą, umiesczona pośród wielkich powierzchni wodnych oraz wiele innych budynków. W środkowej części jest Welcome Center, wielki plac Buddha Grove (tu zaliczyłem swoje pierwsz prawdziwe wirowanie). Są też kawiarnie i restauracja, księgarnia, luksusowy basen, centrum sportowe i Samadhi miejsce spoczynku szczątków Osho oraz wiele innych budynków. A wszystko pośród pięknie zaprojektowanego i utrzymanego ogrodu Zen, z sadzawkami, wodospadami... W trzeciej częścijest kilka dużych budynków w kształcie piramid i budynki administracyjne. W pierwszej i trzeciej części są duże parkingi dla pojazdów jednośladowych.

Po tych wszystkich miejscach zostaliśmy oprowadzeni przez naszych przewodników. W jednej z sal w trzeciej częścizapoznaliśmy się praktycznie z kilkoma praktykami dynamicznymi: tańcem, praktyką z maską i z Medytacją Dymaniczną Osho. Ta ostatnia zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Wyczerpała mnie zupełnie fizycznie (odbywałem ją rzeczywiście "totalnie"), choć jak się okazało później, poszczególne sekwencje były znacznie krótsze w stosunku do tego, co odbywa się codzienne między 6 a 7 rano w Osho Audytorium.

Przed obiadem o godz.13 grupę rozpuszczono i tu okazało się, że chcąc zjeść w stołówce musimy sobie wykupić w Welcome Center kartki/wouchery, bo na terenie Ośrodka nie używa się pieniędzy. Jedzenie (oczywiście wegetariańskie) jest w stłówce drogie. Ważywa i owoce pochodzą z ekologicznych farm, ale te ceny są jedną z przyczyn tego, że część praktykujących lunch spożywa na zewnątrz, gdzie za indian thali - obfity wegetariański obiad zapłaci się 30-40 rupii. Tutaj, w Ośrodku, trudno się zmieścić w 100 rupiach.

Zaliczyłem jeszcze basen i wyemigrowałem do Shivaji Nagar. Zabukowalem się w Instutucie u Pandu (sekretarz Instytutu Iyengara) oraz opłaciłem mieszkanie w CPS Ashram przy Bus Stand.

Zawsze szanowałem Iyengara i jego jogę. Eksperymentując z Postami zupełnymi i poznając praktycznie inne szkoły (zaliczałem czasem 2 tygodniowe "siedzenia"), nigdy nie przerywałem systematycznej i twardej praktyki asan, a potem i pranajamy. Robię to już 24 lata i ta perspektywa ugruntowuje moje głębokie przekonanie o niezbędności tego typu praktyki, nawet w przypadku kiedy nie jest ona praktyką główną. Spotkanie z praktykami Osho jeszcze ugruntowało to moje przekonanie.

Jeden z podstawowych problemów rozwoju wewnętrznego można prześledzić na przykładzie porównania balonu i jachtu żaglowego. Oba te sposoby podróżowania kożystają z enegrii "górnej półki" - energii powietrza. Jednakże balon, skoro tylko oderwie się od ziemi, jest zdany na łaskę i niełaskę wiatru. Pasażer w gondoli ma bardzo ograniczone możliwości kierowania tego typu pojazdem. Jacht natomiast, korzystając z energii ruchu powietrza wychwytywanej przez żagle, pozwala sternikowi kierować sobą w pełni. Żaglówka może nawet płynąć pod wiatr, halsując.

Główna różnica pomiędzy balonem a achtem żaglowym, to fakt zachowania pełnej kontroli nad podróżą przez podróżujących jachtem. W czym tkwi przyczyna? ... Otóż jacht zachowuje pełny kontakt z ziemią (w tym przypadku w formie wodnej) - światem twardej materii. Balon zaś traci ten kontakt po oderwaniu się od ziemi. To właśnie jest przyczyną osiągania pełnej kontroli przez sternika jachtu nad procesem "konsumpcji" energii subtelnej powietrza z leżącego wyzej poziomu eterycznego. Tak właśnie realizowany - swiadomy energetyczny kontakt z poziomem leżącym wyżej, jest podstawą prawidłowego procesu rozwoju wewnętrznego - jest warunkiem koniecznym (choć nie wystarczającym).

Joga Iyengara zapewnia taki kontakt i systematyczne jej uprawianie jej zawsze będzie podnosiło bezpieczeństwo realizowanego, być może innymi technikami, rozwoju wenętrznego.

Dostałem grafik swoich zajęć u Iyengara i stwierdziłem, że jest możliwe zaliczanie wielodniowe całych sekwencji praktyk u Osho. Po zamieszkaniu w CPS i zaliczeniu pierwszych zajęć z Prashantem (synem Iyengara), pojechałem rikszą na Koregaon Park i wykupiłem swój pierwszy "normalny" bilet na 3 dni. Zaczął się dla mnie trudny czas łączenia praktyki u Iyengara i Osho. Wypożyczyłem rower, co znacznie obniżyło koszty transportu, i mogłem 4-5 dni w tygodniu jeździć z rana na Koregaon Park. Wymagało to wstawania o 4 rano. Droga ulicami Puny z Shivaji Nagar na Koregaon park, też nie jest zbyt prosta, ale teraz mogę ja pokonywać "z zamknietymi oczami". Budzący się riksziarze zaakceptowali moją obecność przy porannej degustacji indyjskiej "czaji" w paru punktach przydrożnego serwowania tego napoju (z przyczyn higienicznych - tylko dla miejscowych, za 2,5 rupii) otwieranych właśnie po drodze, pośród dymów z ognisk palących się śmieci.

Tym, co mnie głównie ciągnęło, była Dynamic Meditation, Silent Sitting in Samadhi i Whirling Practice. Czasem zaliczałem sesję dobrze mi znanej od Ashina Ottamy - Vipassany oraz Nada Brahma i Kundalini Meditation.

Przychodzimy do świata czasoprzestrzeni i grubej materii z zupełnie innej przestrzeni, daleko bardziej subtelnej. Samo przyjście jest złożone idobrze zaplanowane, aby umożliwić nam w miarę miękkie lądowanie. Prawo Archimedesa i ciało matki zapewniają nam stopniowanie zapoznawania się z nowym, grubym światem niskich energii. Później - po 9 miesiącach, doświadczamy szoku bezpośredniego kontaktu... Zlitowano się nad nami i odebrano nam w tym momencie pamięć "wcześniejszego czasu", aby ten szok nie przekroczył granicy naszej wydolności. Jednakże warunki tu panujące są straszne - grawitacja, konieczność oddychania, termika (to zimno, to gorąco), ostre światło rażące oczy - to na dzień dobry. Od razu więc zaczyna działać odruch obronny, polegający na niechęci zbliżania się do czasoprzestrzeni we wszystkich jej przejawach. Naturalna odwaga, ciekawość jak też i wpływ otoczenia (rodziców, przyjaciół) powodują, że poznajemy mimo wszystko nowe środowisko, jednakże "procesy odpychania" zawsze są obecne i przyczyniają się do powstania warstwy izolacji, oddzielającej nas od świata czasoprzestrzeni/materii. Jest to rodzaj pancerza, zbroji, który ma chronić, ale też oddziela, zamyka nas, ogranicza. Przezroczysta, doskonale zamaskowana "izolacja" (tak, że nawet ne zdajemy sobie sprawy z jej istnienia) ma bardzo różna grubość w poszczególnych miejscach naszego kontaktu z czasoprzestrzenią. W miejscach, gdzie cywilizacja (rodzina, przyjaciele, struktura edukacyjna) zmusza nas do zbliżania się do świata materii - ta izolacja jest cienka. Ale w innych, ta sama cywilizacja i inne wpływy (np. wspomniany wyżej odruch obronny) powodują, że jest ona tragicznie gruba. Niestety, tych innych miejsc jest zdecydowanie więcej i z czasem (jest to proces, który narasta) przybiera to postać więzienia. Żyjemy w małe celi więziennej, z maleńkimi odnami/dziuplami w polu percepcji, umożliwiającymi nam jako taki kontakt ze swiatem zewnetrznym.

To właśnie przebicie się przez tę "izolację" stanowi cel wszystkich szkół rozwoju wewnetrznego. Przebicie się przez nią, ale również zatrzymanie procesu jej powstawania. Tak by w przyszłości nie było się przez co przebijać. Tak naprawdę, obiektywnie rzecz biorąc, ta izolacja nie istnieje. To "więzienie", w którym tli się - zamiast rozkwitać, nasze życie, jest tworzone z chwili na chwilę przez nas samych, z naszej własnej energii życiowej. To właśnie dlatego w momwntach skrajnego zmęczenia, na granicy wydolności w różnych aspektach życia, kiedy "ego" wytwarzające te izolację ma "kłopoty energetyczne" - jesteśmy bardziej sensytywni, okno percepcji otwiera się szerzej i mamy szansę dokonania Zmiany.

W normalnych warunkach lwia część (niektórzy twierdzą, że 99 %) naszych zasobów energetycznych przeznaczamy na wytwarzanie tej izolacji - odbywa się to oczywiście poza naszą świadomością. Obiektywnie więc izolacji tej nie ma, jest to "tylko" jeden z naszych składników. Biorąc jednak pod uwagę zależności energetyczne (a więc ten najbardziej podstawowy aspekt życia), jej istnienie dramatycznie się odciska na jakości naszgo Bycia w czasoprzestrzeni - poprzez:

Taka jest nasza kondycja w czasoprzestrzeni. Wszystkie wielkie religie światowe i wiele szkół rozwoju wewnętrznego stara się pomóc człowiekowi wyjść z tego tragicznego impasu. "Z góry" - z poziomu ludzi "wyzwolonych", którzy mają "To", wygląda to bardzo prosto. Ponieważ ten akt wytwarzania izolacji nie jest jednorazowy (znika ona w końcu każdej chwili, a odbudowujemy ją na początku następnej) - wystarczy "puścić" to nieustanne jej odtwarzanie. I jest to główna rada "wyzwolonych": puść, zobacz, Bądź. Ale wytwarzaniem izolacji zajmuje się bardzo silny odruch obronny, a odbywa się to w Teraz (to tu zachodzą wszystkie obiektywne procesy, a wię i te związane z energią). A nasza świadomość nie może tego teraz zobaczyć (tak jak ręce w rękawicach nie mogą nawlec igły nitką). Świadomość zwykłego człowieka nieustannie przebywa w przeszłości lub przyszłości (ciągle przeskakując z miejsca na miejsce).

Aby ten bezsensowny kołowrót przerwać, wystarczy wprowadzić Świadomość w Teraz. Wóczas zobaczymy absurdalność owego układu i zatrzymamy po prostu odbywajacy się właśnie kolejny cykl odtwarzanie owej izolacji. Wówczas to świat stanie przed nami otworem we wszystkich swych aspektach.

To właśnie radzą nam zrobić "wyzwoleni". W rzeczywistości nie jest to takie proste i łatwe. Tak jak nie łatwo jest nawlec igłę nitką, mając na dłoniach rękawice bokserskie. Można poradzić zdjęcie rękawic, ale staje się to trudniejsze do wykonania, jeśli są one "przyklejone" do skóry dłoni.

I to jest właśnie sedno nauk Osho, który twierdzi, że niepotrzebne są żadne techniki, bo w rzeczywistości mamy To w każdym momencie, tylko sami się na To zamykamy. A jednocześnie podał ponad 100 wspaniałych technik medytacyjnych!